Wojna zuluska 1879
Krzysztof Kubiak
Data wydania: 2009
Data premiery: 07 września 2009
ISBN: 978-83-7674-005-8
Format: 145x205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 100
Kategoria: Historia
21.90 zł 15.33 zł
Książka opowiada historię krwawego konfliktu, będącego owocem brytyjskich dążeń do dominacji w Afryce Południowej. Kampania przeciwko uzbrojonym we włócznie i skórzane tarcze Zulusom miała być rutynową akcją wojskową. Jednak już pierwsze starcia ukazały, że brytyjczycy trafili na godnego siebie przeciwnika…
Dopiero około 15.00, po odebraniu kolejnych meldunków, Chelmsford zdał sobie sprawę z grozy sytuacji. Na odsiecz dla Pulleine’a było już jednak za późno. Obóz padł. Upewniwszy się o prawdziwości uzyskanych informacji głównodowodzący zarządził reorganizację sił i wydał rozkazy nakazujące odbicie pozycji pod Isandhlwaną, a następnie przebijanie się do Rorke’s Drift. Do kolejnego starcia jednak nie doszło. Gdy około północy Brytyjczycy dotarli do obozu był on już opuszczony. Na pobojowisku pozostały jedynie obdarte z mundurów trupy.
Zulusi odeszli na okoliczne wzgórza, o czym świadczyły światła ich obozowych ognisk.
Zuluska armia znalazła się w rejonie Isandhlwany już 20 stycznia, ale pozostała nie odkryta przez przeciwnika, gdyż jej ruchy ukrywał przed wzrokiem Brytyjczyków płaskowyż Noqut. Z uwagi na brak po stronie zuluskiej źródeł pisanych niezwykle trudno jest odtworzyć obowiązującą w ich armii strukturę dowodzenia. Z ustaleń Brytyjczyków wynika, że „dowódcą-seniorem” sił operujących pod Isandhlwaną był prawie siedemdziesięcioletni Mnyamana. Rzeczywistą kontrolę taktyczną sprawował o prawie dekadę młodszy Tshingwayo, dzieląc odpowiedzialność z jeszcze młodszym wodzem imieniem Mavumengwana. Członkiem ścisłego sztabu, czy też może raczej „rady wojennej” był też brat króla Cetshewayo – Dubulamanzi. Zakresu kompetencji i odpowiedzialności wymienionych osób nie udało się precyzyjnie odtworzyć.
Zuluscy wodzowie świadomi byli, że przeciwnik stopniowo dzieli swoje siły. Zdołali jednak powstrzymać się od zaatakowania oddziału majora Dartnella, by nie zdekonspirować swoich oddziałów i oczekiwali na dalsze ruchy Brytyjczyków. Cierpliwość opłaciła się, gdyż na oczach Zulusów Chelmsford wyprowadził dużą część swych oddziałów z obozu. W nocy z 21 na 22 stycznia Zulusi skrycie przegrupowali się do ataku maskując swoje oddziały w zagłębieniach terenu pod Isandhlwaną. Z nocnego ataku zrezygnowano z uwagi na nów księżyca, co uważano za niepomyślną wróżbę.
Po wymarszu z brytyjskiego obozu odsieczy dla majora Dartnella pod Isandhlwaną pozostały: 1. batalion 24. pułku (pięć kompanii piechoty liniowej), kompania 2. batalionu 24. pułku, sześć kompanii tubylczej piechoty i grupa tubylczej kawalerii oraz dwie armaty siedmiofuntowe. Podpułkownik Henry Pulleine dysponował łącznie: 750 białymi kombatantami i 620 żołnierzami tubylczymi (w obozie przebywali taboryci, mulnicy i inni niekombatanci towarzyszący zwykle ciągnącemu w pole wojsku). Najbardziej wartościowymi byli zawodowi żołnierze brytyjskich piechoty liniowej uzbrojeni w karabiny Martin-Henry. Charakteryzowało ich doskonałe wyszkolenie, zwłaszcza zaś umiejętności strzeleckie, bardzo wysoki poziom dyscypliny, słowem pełen wojskowy profesjonalizm. Pododdziały tubylcze prezentowały znacznie niższy poziom, ich żołnierze po prostu bali się straszliwych zuluskich wojowników.
O godzinie 07.30 w obozie brytyjskim rozpoczęto wydawanie śniadania. Pół godziny później patrol konnych kawalerzystów przysłał meldunek o zauważeniu dużych sił Zulusów. Ogłoszono wówczas alarm, zaś poszczególne pododdziały zajęły nakazane pozycje. Za plecami obronnego ugrupowania znajdował się obóz, zaś w siodle między Isandhlwaną i wzgórzem Stony Kop zgrupowano wozy i zwierzęta juczne. Podpułkownik Henry Pulleine zdecydował się więc na zorganizowanie stosunkowo długiego, ale przez to płytkiego perymetru obronnego, obsadzonego przez większość znajdujących się pod jego komendą sił. Rezerwa była słaba, w związku z czym dowódca brytyjski w zasadzie nie dysponował możliwością reagowania na zmiany sytuacji taktycznej. Kolejnym problemem nie dostrzeżonym przez podpułkownik Pulleine było znaczne oddalenie pododdziałów od wozów taborowych z zapasem amunicji. Być może zadziałał tu nawyk kalkulowania rozchodu amunicji w oparciu o doświadczenie wyniesione z eksploatacji starszych karabinów, do których stosowano rozdzielną amunicję. Tymczasem z nowoczesnych Martin-Henry strzelano naboje scalonym, co znakomicie zwiększało nie tylko szybkostrzelność, ale również tempo zużywania zapasu amunicji.
Ponieważ przez godziną od ogłoszenia alarmu nic się nie wydarzyło podpułkownik Pulleine zezwolił by żołnierze usiedli, ale wszystkie pododdziały pozostały na pozycjach.
O godzinie 10.30 do sił podpułkownika Pulleine dołączył pułkownik Durnford, prowadzący z brodu Rorke’a trzy kompanie tubylczej piechoty, pięć szwadronów jazdy baterię wyrzutni rakiet i wozy amunicyjne. Durnford przejął wówczas, jako starszy stopniem, dowodzenie całością sił. Zezwolił on na dokończenie śniadania, które sam zjadł w towarzystwie podpułkownika Pulleine. Następnie, około godziny 1100 Durnford wyprowadził podległe sobie siły z obozu i ruszył ku prawdopodobnemu miejscu przebywania generała Chelmsford.
Zulusi ruszyli do ataku po przypadkowym wykryciu ich zasadniczych sił przez brytyjskich zwiadowców. Dowodzący nimi kapitan Shepstone osobiście udał się do obozu, ale relacjonował wyniki rozpoznania tak nieskładnie, że Pulleine nie uzmysłowił sobie grozy sytuacji, tym bardziej, że z jego stanowiska dowodzenia nie było jeszcze widać 20 000 Zuluskich wojowników.
Plan zuluski ułożony był zgodnie z wymogami taktyki bawołu. Prawe skrzydło (prawy róg bawołu) otrzymało zadanie obejścia wzgórza Isandlwana i przecięcia drogi do brodu Rorke’a, centrum miało w tym czasie frontalnie atakować obóz brytyjski, zaś skrzydło lewe obejść miało obóz i połączyć z prawym zamykając pierścień okrążenia. Zulusi uszykowani byli w kolumny o głębokości 12 wojowników i rozciągnięci na froncie o szerokości około 6 km.
Po odejściu sił pułkownika Durnforda Brytyjczycy uszykowani byli w linię kompani. Od południa były to, zwrócone frontem na wschód: kompania G z 2. batalionu, kompanie H i E 1. batalionu, dwie armaty siedmiofuntowe, zwrócone frontem na północ kompanie A, F i C z 1 batalionu oraz dwa szwadrony kawalerii. Dwie kompanie tubylcze zajęły stanowiska na załamaniu szyku brytyjskiej piechoty, częściowo ograniczając pole ostrzału armatom siedmiofuntowym. Podstawową wadą ugrupowania przyjętego przez obrońców była długość jego frontu wynosząca około 1600 m. Głębokość szyku wynosiła zaledwie dwóch strzelców, zaś odstępy między kompaniami wynosiły 200-300 m. Ograniczało to zarówno gęstość ognia, jak i umożliwiało przeciwnikowi efektywne wykorzystanie przewagi liczebnej.
Około południa część sił zuluskiego prawego skrzydła nawiązała kontakt ze zwróconymi ku północy kompaniami brytyjskimi zmuszając je do cofnięcia się w tył i zmniejszenia odległości dzielących je od kompani zwróconych ku wschodowi. Ataku na tym kierunku jednak nie kontynuowano, gdyż prawe skrzydło kontynuowało obchodzenie wzgórza Isandlwana.
Nieco później na przedpolu brytyjskim pojawiły się kolumny zuluskiego centrum.
W tym samym czasie odchodzące na południe siły Durnforda ogarnięte zostały przez lewe skrzydło Zulusów, ale większość z żołnierzy zdołała cofnąć się ku krańcowi ugrupowania brytyjskiego, zajmując pozycję w pobliżu kompanii G z 2. batalionu. Tubylczy kawalerzyści rekrutujący się z plemienia Basutów i ślepo wręcz wierni swojemu dowódcy celnym ogniem zmniejszyli tempo natarcie lewego rogu. W trakcie tego odwrotu utracono jednak baterię rakiet, która oddał zaledwie jedną salwę, a następnie została po prostu rozdeptana przez Zulówsów. Nie przeżył nikt z artylerzystów, zaś z pododdziału 24. pułku przydzielonego do ochrony wyrzutni z życiem uszło zaledwie trzech żołnierzy.
W centrum doskonale precyzyjny, salwowy ogień zawodowej brytyjskiej piechoty wspartej przez dwie armaty powstrzymał zuluski impet. Wojownicy zwolnili. Pojawili się też pierwszy uciekinierzy pragnący znaleźć się za wszelką cenę po zasięgiem ognia brytyjskich karabinów. Tych jednak zatrzymali dowódcy, zabijając niektórych z nich dla przykładu. Wreszcie atakujący zatrzymali się i zalegli po ogniem w odległości około 300 m od frontu brytyjskiego ugrupowania. Wydawać się mogło, że kryzys został zażegnany, ale intensywność ognia obrońców zaczęła się zmniejszać (według historyków brytyjskich brakować amunicji). W następstwie zbyt dużego oddaleniem furgonów od linii kompanii strzeleckich i ograniczenia niektórych kwatermistrzów, którzy odmawiali wydawania skrzynek z nabojami innym niż macierzystym pododdziałom (choć nie wydaje się, by czynnik ten należało demonizować) oraz faktem, że niezgodnie z wojskowymi przepisami wieka skrzyń amunicyjnych nie były przybite gwoździami, lecz przykręcone śrubami, nastąpiło pewne opóźnienie w dostawach amunicji. Splot powyższych przyczyn oraz rozgrzewanie broni spowodowało zmniejszenie gęstości i skuteczności ognia. Zulusi zorientowali się, że Brytyjczycy strzelają wolniej i postanowili to wykorzystać. Sprzyjał im dodatkowo fakt, że Basutowie pułkownika Durnforda, którym skończyła się amunicja dosiedli koni i odskoczyli na południowy zachód pociągając za sobą zuluskie impi Ngobamokosi i Mbonambi. W następstwie tego skrzydło kompanii G z 2. batalionu zostało odsłonięte, ale pododdział zdołał zmienić front i nadal utrzymywał swe miejsce w ugrupowaniu.
Na przeciwległym końcu ugrupowania, w rejonie stanowisk dwóch armat, Zulusi zdołali zbliżyć się na około 60 m do linii piechoty. W tej sytuacji obie tubylcze kompanie piechoty, którym również kończyła się amunicja, uciekły odsłaniając róg brytyjskiego szyku. Za nimi ruszyło centrum Zulusów wlewając się między linię piechoty a obóz i ogarniając kolejno poszczególne kompanie. Brytyjczycy w zasadzie już nie strzelali broniąc się bagnetami. Z izolowanymi grupami Zulusi mieli trudną przeprawę i ich opór przełamali dopiero, gdy atak poprzedzili zarzuceniem obrońców trupami poległych wojowników.
Opór walczących wręcz żołnierzy pierwszej linii dał czas na ucieczkę rezerwie, taborytom, orkiestrantom i innym nie zaangażowanym w walkę, których los w przypadku ogarnięcia przez Zulusów byłby przesądzony. Łącznie zdołało uratować się około 350 osób, w tym zaledwie pięciu oficerów. Ocalenie w dużej mierze zawdzięczają oni Basutom pułkownika Durnforda, którzy cofając się powstrzymali napór lewego skrzydła Zulusów i opóźnili moment przecięcia przez nie traktu do brodu Rorke’a. Większość z nich zapłaciła za to życiem.
W krytycznej sytuacji podpułkownik Pulleine wydał adiutantowi batalionu, porucznikowi Melville’owi rozkaz ratowania sztandaru 1. batalionu (sztandar pułkowy nie został wyprowadzony w pole). Oficer ten wydostał się z matni, ale podczas przeprawy przez Rzekę Bawolą został porwany przez nurt i wypuścił pakunek ze sztandarem. Życie uratował mu wówczas porucznik Cohgil, który wyciągnął omdlewającego kolegę z wody. Obaj Brytyjczycy zostali jednak wkrótce ogarnięci przez Zulusów i zabici (pośmiertnie, w roku 1907, nadano im Krzyże Wiktorii). Niesiony przez wodę sztandar osiadł tymczasem na mieliźnie, gdzie został odnaleziony. Obecnie znak 2. batalionu znajduje się w katedrze w Brecon.
Na lewej flance najdłużej opór stawiała grupa około 60 żołnierzy z kompanii C 1. batalionu, którzy wdrapali się na pobliskie wzgórze, przez co zmusili Zulusów do atakowania po górę. Tym niemniej około 1330 ich również wybito. Zulusi zawładnęli obozem i zajęli się czynnościami rytualnymi. Poległych przeciwników dekapitowano, a ich głowy ułożono w wielkim kręgu, zwłokom rozcięto powłoki brzuszne (Zulusi w ten sposób uwalniali ducha z ciała). Wyrżnięto wszystkie zwierzęta juczne, a nawet psa jednego z oficerów. Dokonawszy działa zniszczenia i zebrawszy swoich poległych, których złożono w pobliskim wąwozie i przykryto kamieniami, Zulusi puścili obóz.
Pod Isandlwaną Brytyjczycy stracili 1329 zabitych, w tym 52 oficerów. Ze stanu wyjściowego 24. pułku poległo 599 żołnierzy, w tym 21 oficerów. Straty Zulusów oceniane są na 2000-3000 zabitych i do 8000 rannych, z których jakiś procent zapewne nigdy już nie wrócił do szeregów.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.