Baśnie wschodniosłowiańskie
Iwona Czapla
Data wydania: 2024
Data premiery: 30 stycznia 2024
ISBN: 978-83-67867-51-1
Format: 145/205
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 336
Kategoria: Literatura popularnonaukowa
59.90 zł 41.93 zł
Pełen niesamowitości, pięknie zilustrowany zbiór baśni i podań wschodniosłowiańskich
Baśnie od zawsze były dla ludzi źródłem mądrości. Przekazywały wiedzę o tym, jak otaczający świat widzieli nasi przodkowie, jak wyglądał ich dzień powszedni, jakie tradycje i rytuały rządziły ich życiem, a także w co wierzyli i jak swoją wiarę wyrażali.
Niniejszy zbiór zawiera kilkadziesiąt baśni i bajek z kultury Słowian Wschodnich. Napotkacie w nich Babę Jagę – jedną z najważniejszych postaci słowiańskiego folkloru, Kościeja Nieśmiertelnego – czarny charakter ze starosłowiańskich podań ludowych, a także wiele innych niesamowitych postaci, jak choćby żmija, błotniaka, upiora czy rusałkę.
Ale „Baśnie wschodniosłowiańskie” to nie tylko fascynujące stworzenia z mitologii słowiańskiej. To też absolutnie piękne stroje, niezwykłe zwyczaje ludowe i specyficzny, nierzadko czarny humor. To również zaproszenie w leśne ostępy, dawne wsie, zaklęte miasta, gdzie można poznać magiczną moc żywej wody i usłyszeć dźwięki zaczarowanej sopiłki.
Jechał dnia któregoś Kozak szerokim dziedzińcem, aż zajechał do sennego lasu, a w tym lesie, na polanie stał stóg siana. Zatrzymał się Kozak, żeby trochę odpocząć, położył się obok niego i zapalił fajkę. Palił, palił i nie zauważył, jak iskra spadła na siano.
Wsiadł Kozak na konia i ruszył w drogę, nie zdążył jednak nawet dziesięciu kroków ujechać, jak buchnął płomień i cały las pojaśniał od jego blasku. Obejrzał się Kozak, patrzy – kopa siana w ogniu, a w płomieniach stoi piękna dziewica i mówi donośnym głosem:
– Kozaku, dobry człowieku! Ocal mnie od śmierci.
– Jak mam cię ocalić? Naokoło płomienie, nawet podejść do ciebie nie mogę.
– Wsadź w ogień włócznię, a ja po niej przejdę.
Kozak wsadził włócznię w ogień, a sam odwrócił się od nieznośnego żaru.
W jednej chwili piękna dziewica zmieniła się w żmiję, wpełzła na włócznię i prześlizgnęła się na szyję Kozaka, owinęła się wokół niej trzykrotnie i złapała swój ogon w zęby.
Kozak przestraszył się, nie wie, co robić i co z nim dalej będzie.
Żmija tymczasem przemówiła ludzkim głosem:
– Nie bój się, dobry młodzieńcze! Noś mnie na szyi siedem lat i szukaj ołowianego carstwa, a kiedy je znajdziesz, zostań tam i żyj przez kolejne siedem lat, nigdzie nie wyjeżdżaj. Jeśli tak zrobisz, szczęście cię nie opuści!
Pojechał więc Kozak szukać ołowianego carstwa.
Wiele czasu minęło, wiele wody upłynęło, aż pod koniec siódmego roku dotarł do stromej góry. Na tej górze stał ołowiany zamek, a dookoła niego wznosił się wysoki mur z białego kamienia.
Pogalopował Kozak na górę, mur rozstąpił się przed nim i młodzieniec wjechał na szeroki dziedziniec. W tym momencie żmija spadła z jego szyi, uderzyła o szarą ziemię, zmieniła się w dziewicę i zniknęła mu z oczu, jakby jej nigdy nie było.
Kozak zostawił swojego dobrego konia w stajni, wszedł do pałacu i zaczął rozglądać się po komnatach. Wszędzie były lustra, srebro i aksamit, ale nigdzie nie widział żywego ducha.
„Ech” – myśli Kozak. – „Dokąd ja dojechałem? Kto mnie nakarmi i napoi? Pewnie przyjdzie mi tu umrzeć z głodu!”
Ledwie zdążył pomyśleć, jaki jest głupi, aż tu przed nim stół nakryty. Na stole napitku i jedzenia pod dostatkiem. Kozak pojadł, popił i postanowił pójść zobaczyć, co z koniem. Wchodzi do stajni, a koń stoi i żuje owies.
– No, nie jest tak źle, można tu jednak jakoś przeżyć.
Długo, oj długo żył Kozak w ołowianym zamku i opanowała go w końcu śmiertelna nuda. Zawsze był sam, samiuteńki! Nie miał do kogo słowa powiedzieć. Postanowił pojechać w wielki świat, tylko dokąd by się udał, wszędzie mury wysokie, nie ma wejścia ani wyjścia. Ze złości złapał pałkę, wszedł do pałacu i zaczął tłuc lustra i szyby, rwać aksamit, łamać krzesła, rozrzucać srebra. Może gospodarz wreszcie wyjdzie i wypuści go na wolność!
Wyczerpany położył się Kozak spać.
Następnego dnia obudził się, pospacerował, pochodził i postanowił coś zjeść. Patrzy tu i tam, nic dla niego nie ma!
– Ech – mówi. – Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz! Narozrabiałem wczoraj wieczorem, to teraz będę głodował!
Minęły trzy dni. Obudził się Kozak z rana, spojrzał w okno – obok ganku stoi jego dobry koń, osiodłany. Co to oznacza? Umył się, ubrał, wziął swoją długą włócznię i wyszedł na szeroki dziedziniec. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiła się piękna dziewica.
– Witaj, dobry młodzieńcze! Minęło siedem lat. Ocaliłeś mnie od pewnej śmierci. Wiedz zatem, że jestem córką cara. Porwał mnie Kościej Nieśmiertelny od ojca rodzonego i od matki, chciał mnie poślubić, ale go wyśmiałam, a wtedy on się rozgniewał i zmienił mnie w groźną żmiję. Dziękuję ci za wytrwałą służbę! Teraz chodźmy do mojego ojca. Wynagrodzi cię on złotymi monetami i szlachetnymi kamieniami, ale nic nie bierz, a poproś o baryłkę, która stoi w lochu.
– A jaka z niej korzyść?
– Potoczysz baryłkę prawą ręką, a pojawi się pałac, potoczysz ją lewą ręką, a pałac zniknie.
– Zgoda – mówi Kozak.
Wsiadł na konia i posadził przed sobą przepiękną dziewicę. Wysokie mury same się przed nimi rozstąpiły i ruszyli w drogę.
Wkrótce, albo i nie tak szybko, przybył Kozak z carówną do cara.
Car na widok swojej córki ucieszył się ogromnie i zaczął dziękować Kozakowi i wręczać mu mieszki pełne złota i pereł.
A młodzieniec na to rzecze:
– Nie potrzebuję ani złota, ani pereł. W dowód wdzięczności daj mi tę baryłkę, która w lochu stoi.
– Wiele żądasz, bracie! Ale co poradzić, córka jest mi droższa ponad wszystko! Za uratowanie jej życia i baryłki mi nie szkoda. Bierz ją sobie.
Kozak wziął carski podarunek i wyruszył bladym świtem w dalszą drogę.
Jechał, jechał, aż spotkał na drodze stareńkiego dziadka.
– Nakarm mnie, dobry młodzieńcze! – prosi stary.
Kozak zeskoczył z konia, odwiązał baryłkę i potoczył ją prawą ręką. W jednej chwili zjawił się przed nimi cudowny pałac. Weszli razem do pomalowanych misternie pokoi i usiedli przy nakrytym stole.
– Halo, słudzy moi wierni! – krzyknął Kozak. – Nakarmcie i napójcie mojego gościa.
Nie zdążył do końca wypowiedzieć życzenia, a już niosą słudzy całego wołu i trzy bukłaki napojów. Zaczął staruszek jeść i wychwalać potrawy. Zjadł całego wołu, wypił trzy bukłaki, czknął sobie zdrowo i mówi:
– Trochę mało, ale nic to! Dziękuję za chleb i sól.
Wyszli z pałacu, Kozak potoczył swoją baryłkę lewą ręką i pałac zniknął, jakby go nigdy nie było.
– Zamieńmy się – mówi staruszek do Kozaka. – Oddam ci miecz, a ty mi baryłkę.
– A jaka korzyść z tego miecza?
– No przecie to miecz-samobij, wystarczy tylko machnąć i choćby nie wiem jak liczebna siła przeciwko tobie stanęła, wszystkich pobije! Patrz, tam rośnie las, jeśli chcesz, to go wypróbujemy.
Staruszek wyciągnął swój miecz, zamachnął się nim i mówi:
– Idź mieczu-samobiju, wyrąb senny las!
Miecz poleciał i dalej rąbać drzewa i w sążnie układać. Porąbał wszystkie i z powrotem do właściciela wrócił. Kozak długo się nie zastanawiał, oddał staruszkowi baryłkę, a sobie miecz-samobij wziął, wsiadł na konia i postanowił wrócić do cara.
A tam nieszczęście. Pod stolicę cara podjechał właśnie silny nieprzyjaciel. Kozak zobaczył niezliczoną armię. Machnął na nią mieczem i krzyknął:
– Mieczu-samobiju! Zrób dobry uczynek: porąb wrogie wojsko!
Poleciały głowy… I nawet godzina nie minęła, jak z wrogiej siły nic się nie ostało.
Car wyjechał na spotkanie Kozakowi, objął go serdecznie, pocałował i natychmiast postanowił oddać mu za żonę przepiękną carównę.
Wesele było, że ho, ho! I ja na nim byłem, miód i wino piłem. Po wąsach mi spływało, a w ustach nie stało.